piątek, 2 sierpnia 2013

Naiwność -Rozdział 11

Hejka!
Przepraszam, że nie dodałam wcześniej, ale wakacje i to całe rozleniwienie... Na pewno wiecie, o co mi chodzi... ^^
No dobra, koniec biadolenia. Zapraszam do czytania <3



Damon:

Uniosłem leniwie powieki i rozejrzałem się- Eleny nie było obok mnie.

-Elena?- zapytałem zaspanym głosem.

Odpowiedziała mi cisza.

Wstałem z łóżka, założyłem spodnie i wyszedłem z sypialni.

Gdy znalazłem się w salonie, poczułem powiew wiatru. Drzwi balkonowe były otwarte, więc ruszyłem w tamtą stronę.
Elena stała oparta o barierkę w mojej koszuli i paliła papierosa, a jej brązowe fale powiewały na wietrze.

-Od kiedy palisz?- zapytałem, unosząc brew. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie- była zdezorientowana.

-Yyy… W nagłych wypadkach…- Uśmiechnęła się nerwowo.

-A ten, mam rozumieć,  jest nagły?- spytałem, uśmiechając się cwaniacko. Spojrzałem w dół- na panelach, którymi wyłożony był taras, leżała paczka marlboro, którą od razu poznałem.- Ej, to moje!
-Trzeba było je lepiej ukryć- szepnęła uwodzicielsko, wrzucając resztkę papierosa do popielniczki. Zrobiła krok w moją stronę i mnie pocałowała. Posadziłem ją na barierce, a ona oplotła mnie nogami w pasie.
Całowaliśmy się dopóki dziewczyna się ode mnie nie oderwała.

-Śniadanie- szepnęła, przygryzając wargę i w wampirzym tempie pobiegła do środka. Ruszyłem za nią wolnym krokiem.- Rusz ten swój seksowny tyłek i chodź tu!- usłyszałem. Znalazłem się w kuchni w mgnieniu oka.
Szatynka siedziała na blacie, znajdującym się na środku pomieszczenia, i piła krew z woreczka. Obok niej leżały jeszcze cztery torebki z czerwoną cieczą. Podszedłem do niej i wziąłem jedno opakowanie. Elena odłożyła swój woreczek i założyła mi ręce na szyję.

-Nie robiłam tego nigdy na blacie kuchennym…- szepnęła mi do ucha.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem- oświadczyłem, zrzucając wszystko z blatu i położyłem na nim Elenę.

-Jesteś mi winien tę krew- jęknęła, gdy całowałem jej szyję.

-To ja to tu przytargałem.- Po czym wpiłem się w jej usta.

Elena:

Po jakichś trzech godzinach opadliśmy z Damonem na blat, dysząc ciężko.
Byłam pewna, że Damon to ten właściwy. Nie musiałam wyjeżdżać z MF. A może jednak musiałam, by sobie to uświadomić…?

Moje rozmyślania przerwały dźwięki „I love it” Icona Pop- mój telefon.
Zerwałam się, zakładając w biegu koszulę Salvatore’a i zaczęłam przetrzepywać mieszkanie.

Komórkę znalazłam w bucie Damona.
Numer nieznany.

Wcisnęłam: Odbierz.
-Halo…?

-Elena?- usłyszałam męski głos.

-A kto mówi…?- zapytałam niepewnie.

-Sean.  Z kawiarni…

-Ach, Sean…!- Zerknęłam na Damona- wyglądał na wkurzonego.- Skąd masz mój numer?

-Podałaś mi go…?

-Nie… Ty dałeś mi swój.

-Mniejsza o to. Może spotkamy się tam, gdzie wczoraj?

-Ymmmmm… No dobrze…

-Czyli za godzinę, w Lucreice’s Coffee, ok.?

-Tak…

-Do zobaczenia, Eleno.

-Yhym…

-Co za Sean?!- wrzasnął Damon, gdy odłożyłam telefon na szafkę.

-Przecież słyszałeś…

-Nie pójdziesz tam!

-Powiem mu, że nie jestem zainteresowana i wrócę. Nie martw się.- Pogładziłam go po policzku, wiedziałam, że ulegnie.

-Niech ci będzie…! Ale to jakiś podejrzany typ, nie po to cię odzyskiwałem, by znów stracić…

-Nie martw się. Co może mi zrobić taki gostek? Przecież nie ma w kieszeni kołka.- Uśmiechnęłam się.- Mam godzinę, więc pozwól, skarbie, że się odświeżę.- Pocałowałam go w policzek i skierowałam się do łazienki. Chłodny prysznic dobrze mi zrobi…

**

Wybiła 13.30, gdy wchodziłam do kawiarni.
Chłopak siedzący przy ladzie odwrócił się- to był Sean. Wstał ze stołka, podszedł do mnie i wręczył różę, uśmiechając się przy tym.

-Ym, dzięki…- wydukałam, odbierając prezent.

-Pięknie wyglądasz- rzekł, kierując się do lady.

-Sean, nie zrozum mnie źle, ale… Nic z tego nie będzie… Ja…

-Tak myślałem. Widziałem jak patrzysz na tego faceta, z którym siedzieliście… No, ale chociaż wypij, zamówiłem ci to, co wczoraj.- Podsunął mi dużą szklankę cappuccino.

-No dobrze…- Uśmiechnęłam się blado i upiłam łyk gorącego napoju.

Jednak nie zdążyłam  przełknąć, bo zaczęłam się krztusić- werbena.  Złapałam się dłońmi za szyję.

-Eleno, co się stało?- zapytał przejęty Sean.

-Ja…- nie dokończyłam, gdyż poczułam strzykawkę w ramieniu. Ten Nowy Jork jest chyba jakiś przeklęty- drugi raz potraktowana werbeną!

-Zasłabła- usłyszałam stłumiony głos i poczułam, że ktoś bierze mnie na ręce.

Damon, czemu cię nie posłuchałam?- pomyślałam, po czym straciłam przytomność.

Damon:

Eleny nie było jakieś dwie godziny. Miałem prawo się martwić- poszła na spotkanie z jakimś obcym facetem. Do cholery- gdzie ona jest?!

Telefon zabrzęczał w mojej kieszeni, oświadczając o SMSie.

Od:  Elena- wcisnąłem ikonkę koperty.

Jeśli chcesz jeszcze zobaczyć ją żywą- róg King Street i Rose Avenue. 16.00, bądź sam.

Wiedziałem, że ten koleś jest jakiś podejrzany! Zabiję patałacha!

Bez chwili zastanowienia ruszyłem do drzwi, zgarniając po drodze kluczyki do mojego auta…

**

Zostało mi mniej więcej 10 minut i nie miałem bladego pojęcia, gdzie jestem, ani w którym miejscu mam być.
Jednak na rogu jakiegoś budynku, który był chyba starym magazynem jakiejś firmy dostawczej, zauważyłem dwie tabliczki: King Street i Rose Avenue. Bingo!

Zahamowałem gwałtownie i skierowałem się w stronę budynku.

-Elena!?- wołałem, szukając Gilbertówny. Usłyszałem huk.- Elena!!?

Dotarłem do głównego, tak myślę, pomieszczenia. Na środku leżało krzesło, do którego przywiązana była zapłakana Elena. Próbowała krzyczeć, lecz uniemożliwiał jej to sznur w ustach. Na jej ciele widać było rany postrzałowe.
Ruszyłem do niej, zapominając o konsekwencjach.

-Nie tak szybko, chłoptasiu!- usłyszałem. Odwróciłem się i poczułem drewnianą kulę w ramieniu. Jęknąłem cicho, próbując wyjąc pocisk. Pod ścianą stał ten cały… Sean czy jakiś inny Steven… No, ten z kawiarni…! W ręku trzymał pistolet.- Damon Salvatore, wreszcie…!

-Koleś, idź się leczyć!- krzyknąłem.  Jakiś pedał normalnie!

Kolejny strzał i pocisk w moim ciele.

-Albo i nie…- mruknąłem.

-A więc, Salvatore, kojarzysz może nazwisko Melodie Johnson?- zapytał.

Johnson? Coś mi świtało… Zerknąłem na Elenę- wytrzeszczyła oczy.

-Yyyy… Nie, a powinienem…?- I kolejna kula.- Weź, gościu, ogarnij!

-Melodie była moją siostrą. Zabiłeś ją!!!

-Że była moją ofiarą?- Odpowiedziały mi jego tężejące rysy.- I taki teatrzyk o jedno puste ciało?!

Trzy strzały, mój jęk oraz jego żółte, psie oczy i kły.

-Trzeba było tak od razu, kundlu…!

-Mój popieprzony brat nie dał sobie z wami rady! Dał się pokroić zwykłej wampirzycy!

Olśniło mnie.

-Jesteś bratem tego całego Scotta!

-Brawo! Sean Richard Johnson, starszy brat tego palanta, co teraz jest w kawałkach na śmietniku…!

-A propos- on dał się pociachać… To nie było zwykłe krojenie mięsa.- Spojrzał na mnie tymi swoimi psimi gałami.- Sorry, kontynuuj.

-Planowaliśmy zemstę od trzech lat. A bardziej ja planowałem, on się bawił na imprezach. Jedyną pożyteczną rzeczą, jaką zrobił, było to, że znalazł pannę Gilbert i nie musieliśmy jechać na to wasze zadupie. Mystic Falls, tak? I nareszcie nadszedł czas- zrobię to samo, co ty zrobiłeś mnie i mojej rodzinie! Pozbędę się ważnej dla ciebie osoby!- wrzeszczał, podchodząc do Eleny. Podniósł krzesło jednym ruchem ręki i wystawił kły.-Jedno ugryzienie wilkołaka i po twojej słodkiej wampirzycy! Nie macie co liczyć na Klausa- przewidziałem to, jest w Rumunii, załatwia sprawy swojego kuzyna, Draculi.- Zaśmiał się.- Pożegnaj się, ślicznotko- szepnął Elenie do ucha i już miał ją ugryźć, gdy dobiegłem tam w wampirzym tempie i wyrwałem mu serce.

-Chodź – powiedziałem i rozwiązałem błyskawicznie Gilbertównę.- Spadamy stąd…!- stwierdziłem i rzuciłem zapalniczkę w stronę ciała tego kundla- zapaliło się natychmiastowo.

**

Gdy byliśmy już w apartamencie Eleny i pozbyliśmy się wszystkich drewnianych pocisków, kul i tym podobnych rzeczy ze swoich ciał, podałem Gilbertównie woreczek z krwią i sam wziąłem jeden, siadając obok niej na sofie.

-Damon…- zaczęła dziewczyna, patrząc na mnie.

-Hmm?

-Dziękuję… I przepraszam…

-Za co?- zapytałem zdezorientowany.

-Za to, że cię nie posłuchałam… Miałeś rację, co do tego gościa…

Już miałem odpowiedzieć, gdy weszła mi w słowo.

-Tylko nie mów „A nie mówiłem”, proszę.

-Nie powiem tego.- Spojrzała na mnie zdziwiona.- Powiem: „Ja zawsze mam rację”, kochanie.

Nachyliła się i mnie pocałowała.

-Kocham cię, Damon.

-Emocje wróciły?- zaśmiałem się.

-Tak, panie Salvatore- uśmiechnęła się szczerze.

-Cieszę się, panienko Gilbert…- oświadczyłem.- Ja ciebie też, Eleno…- szepnąłem i pocałowałem ją w czoło.
ode mnie:
Proszę o komentowanie :* Buziaki <3

6 komentarzy:

  1. O jestem pierwsza ;D Delena <3 haha fajnie się czyta i w ogóle zarąbiście i nie wiem co mam jeszcze powiedzie oprócz tego ze chce następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Huh :D A fienc jestem 2 <3 ;D Kocham teksty Damona, powinnaś pisać scenariusze do tvd, a nie na blogspocie się marnujesz xd Rozdział wspaniały, a odnośnie szablonu postanowiłam przybyć ci z odsieczą. Napisz do mnie na GG 47697391 albo maila SzklankaMleka98@interia.pl
    :D Czekam na nn i zapraszam do mnie na kolejny rozdział :D
    http://the-originals-always-and-forever.blogspot.com
    Będzie dużo Klaroline ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja 3 ! buahahahahahha! :D (tak, mam głupawkę, wiem ;* )
    ach ta nasza Delena <333 zajebiście się czyta Twoje opowiadanie, i mam nadzieje, że dobrze o tym wiesz :P
    tylko mogłabyś częściej dodawać notki :D
    czekam na nn :D
    i zapraszam do mnie :D
    http://life-is-brutal-and-u-know-it.blogspot.com/2013/08/rozdzia-xii-killhim.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej ;D chciałam zaprosić do nowego spisu blogów o tvd i TO mam nadzieję, że dołączysz :)
    http://katalog-to-tvd.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo podoba mi się to opowiadanie. Czekam na kolejne rozdziały! Teksty Damona są bezcenne <3
    Chciałam jeszcze zaprosić na nowopowstały blog o Klaroline. Napisałam dopiero prolog, a nie jestem wprawioną pisarką. Liczę na twoją opinię i może jakąś radę :)
    http://klaus-caroline-always.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciałam zaprosić do mnie na 1 rozdział. A oto coś na zachętę:
    - Dwa razy whisky – rzucił Marcel do kelnera.
    - Właśnie wychodziłem – dodał Mikaelson mierząc „towarzysza” wzrokiem. Przez chwilę zastanawiał się co tamten knuję, jednak potem doszedł do wniosku, iż zwyczajnie go to nie obchodzi.
    - Nie możemy porozmawiać? Jak dawni przyjaciele? – uśmiechnął się „władca” Nowego Orleanu.
    - Proszę bardzo Marcel, o czym chcesz mówić? – usiadł i odparł ze sztuczną uprzejmością.
    - Jak ci się żyło, przez te lata? Krew, zabawa – zaczął, lecz ściszył ton i uniósł brwi w znaczącym geście – kobiety?
    - Wspaniale. Tak, tak i nie – prychnął odbierając z rąk młodego chłopaka trunek. Prędko opróżnił szklankę ze złotawego napoju – A teraz jeśli pozwolisz, mam pewną sprawę do załatwienia. – zakończył i odszedł zostawiając wściekłego mulata samemu sobie.
    - Cholerna hybryda, musisz mieć jakąś słabość – syknął sam do siebie i również zniknął w wampirzym tempie.

    http://klaus-caroline-always.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń