Przepraszam, że nie dodałam wcześniej, ale wakacje i to całe rozleniwienie... Na pewno wiecie, o co mi chodzi... ^^
No dobra, koniec biadolenia. Zapraszam do czytania <3
Damon:
Uniosłem leniwie powieki i rozejrzałem się- Eleny nie było
obok mnie.
-Elena?- zapytałem zaspanym głosem.
Odpowiedziała mi cisza.
Wstałem z łóżka, założyłem spodnie i wyszedłem z sypialni.
Gdy znalazłem się w salonie, poczułem powiew wiatru. Drzwi balkonowe były otwarte, więc ruszyłem w tamtą stronę.
Elena stała oparta o barierkę w mojej koszuli i paliła
papierosa, a jej brązowe fale powiewały na wietrze.-Od kiedy palisz?- zapytałem, unosząc brew. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie- była zdezorientowana.
-Yyy… W nagłych wypadkach…- Uśmiechnęła się nerwowo.
-A ten, mam rozumieć,
jest nagły?- spytałem, uśmiechając się cwaniacko. Spojrzałem w dół- na
panelach, którymi wyłożony był taras, leżała paczka marlboro, którą od razu poznałem.- Ej, to moje!
-Trzeba było je lepiej ukryć- szepnęła uwodzicielsko,
wrzucając resztkę papierosa do popielniczki. Zrobiła krok w moją stronę i mnie
pocałowała. Posadziłem ją na barierce, a ona oplotła mnie nogami w pasie.Całowaliśmy się dopóki dziewczyna się ode mnie nie oderwała.
-Śniadanie- szepnęła, przygryzając wargę i w wampirzym
tempie pobiegła do środka. Ruszyłem za nią wolnym krokiem.- Rusz ten swój
seksowny tyłek i chodź tu!- usłyszałem. Znalazłem się w kuchni w mgnieniu oka.
Szatynka siedziała na blacie, znajdującym się na środku pomieszczenia,
i piła krew z woreczka. Obok niej leżały jeszcze cztery torebki z czerwoną
cieczą. Podszedłem do niej i wziąłem jedno opakowanie. Elena odłożyła swój
woreczek i założyła mi ręce na szyję.
-Nie robiłam tego nigdy na blacie kuchennym…- szepnęła mi do
ucha.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem- oświadczyłem,
zrzucając wszystko z blatu i położyłem na nim Elenę.
-Jesteś mi winien tę krew- jęknęła, gdy całowałem jej szyję.
-To ja to tu przytargałem.- Po czym wpiłem się w jej usta.
Elena:
Po jakichś trzech godzinach opadliśmy z Damonem na blat,
dysząc ciężko.
Byłam pewna, że Damon to ten właściwy. Nie musiałam
wyjeżdżać z MF. A może jednak musiałam, by sobie to uświadomić…?
Moje rozmyślania przerwały dźwięki „I love it” Icona Pop-
mój telefon.
Zerwałam się, zakładając w biegu koszulę Salvatore’a i
zaczęłam przetrzepywać mieszkanie.
Komórkę znalazłam w bucie Damona.
Numer nieznany.Wcisnęłam: Odbierz.
-Halo…?
-Elena?- usłyszałam męski głos.
-A kto mówi…?- zapytałam niepewnie.
-Sean. Z kawiarni…
-Ach, Sean…!- Zerknęłam na Damona- wyglądał na wkurzonego.-
Skąd masz mój numer?
-Podałaś mi go…?
-Nie… Ty dałeś mi swój.
-Mniejsza o to. Może spotkamy się tam, gdzie wczoraj?
-Ymmmmm… No dobrze…
-Czyli za godzinę, w Lucreice’s Coffee, ok.?
-Tak…
-Do zobaczenia, Eleno.
-Yhym…
-Co za Sean?!- wrzasnął Damon, gdy odłożyłam telefon na
szafkę.
-Przecież słyszałeś…
-Nie pójdziesz tam!
-Powiem mu, że nie jestem zainteresowana i wrócę. Nie martw
się.- Pogładziłam go po policzku, wiedziałam, że ulegnie.
-Niech ci będzie…! Ale to jakiś podejrzany typ, nie po to
cię odzyskiwałem, by znów stracić…
-Nie martw się. Co może mi zrobić taki gostek? Przecież nie
ma w kieszeni kołka.- Uśmiechnęłam się.- Mam godzinę, więc pozwól, skarbie, że
się odświeżę.- Pocałowałam go w policzek i skierowałam się do łazienki. Chłodny
prysznic dobrze mi zrobi…
**
Wybiła 13.30, gdy wchodziłam do kawiarni.
Chłopak siedzący przy ladzie odwrócił się- to był Sean.
Wstał ze stołka, podszedł do mnie i wręczył różę, uśmiechając się przy tym.
-Ym, dzięki…- wydukałam, odbierając prezent.
-Pięknie wyglądasz- rzekł, kierując się do lady.
-Sean, nie zrozum mnie źle, ale… Nic z tego nie będzie… Ja…
-Tak myślałem. Widziałem jak patrzysz na tego faceta, z
którym siedzieliście… No, ale chociaż wypij, zamówiłem ci to, co wczoraj.-
Podsunął mi dużą szklankę cappuccino.
-No dobrze…- Uśmiechnęłam się blado i upiłam łyk gorącego
napoju.
Jednak nie zdążyłam
przełknąć, bo zaczęłam się krztusić- werbena. Złapałam się dłońmi za szyję.
-Eleno, co się stało?- zapytał przejęty Sean.
-Ja…- nie dokończyłam, gdyż poczułam strzykawkę w ramieniu.
Ten Nowy Jork jest chyba jakiś przeklęty- drugi raz potraktowana werbeną!
-Zasłabła- usłyszałam stłumiony głos i poczułam, że ktoś bierze mnie na
ręce.
Damon, czemu cię nie posłuchałam?- pomyślałam, po czym
straciłam przytomność.
Damon:
Eleny nie było jakieś dwie godziny. Miałem prawo się
martwić- poszła na spotkanie z jakimś obcym facetem. Do cholery- gdzie ona
jest?!
Telefon zabrzęczał w mojej kieszeni, oświadczając o SMSie.
Od: Elena- wcisnąłem ikonkę koperty.
Jeśli chcesz jeszcze
zobaczyć ją żywą- róg King Street i Rose Avenue. 16.00, bądź sam.
Wiedziałem, że ten koleś jest jakiś podejrzany! Zabiję
patałacha!
Bez chwili zastanowienia ruszyłem do drzwi, zgarniając po
drodze kluczyki do mojego auta…
**
Zostało mi mniej więcej 10 minut i nie miałem bladego
pojęcia, gdzie jestem, ani w którym miejscu mam być.
Jednak na rogu jakiegoś budynku, który był chyba starym magazynem
jakiejś firmy dostawczej, zauważyłem dwie tabliczki: King Street i Rose Avenue.
Bingo!
Zahamowałem gwałtownie i skierowałem się w stronę budynku.
-Elena!?- wołałem, szukając Gilbertówny. Usłyszałem huk.-
Elena!!?
Dotarłem do głównego, tak myślę, pomieszczenia. Na środku
leżało krzesło, do którego przywiązana była zapłakana Elena. Próbowała krzyczeć,
lecz uniemożliwiał jej to sznur w ustach. Na jej ciele widać było rany
postrzałowe.
Ruszyłem do niej, zapominając o konsekwencjach.
-Nie tak szybko, chłoptasiu!- usłyszałem. Odwróciłem się i
poczułem drewnianą kulę w ramieniu. Jęknąłem cicho, próbując wyjąc pocisk. Pod ścianą
stał ten cały… Sean czy jakiś inny Steven… No, ten z kawiarni…! W ręku trzymał
pistolet.- Damon Salvatore, wreszcie…!
-Koleś, idź się leczyć!- krzyknąłem. Jakiś pedał normalnie!
Kolejny strzał i pocisk w moim ciele.
-Albo i nie…- mruknąłem.
-A więc, Salvatore, kojarzysz może nazwisko Melodie
Johnson?- zapytał.
Johnson? Coś mi świtało… Zerknąłem na Elenę- wytrzeszczyła
oczy.
-Yyyy… Nie, a powinienem…?- I kolejna kula.- Weź, gościu,
ogarnij!
-Melodie była moją siostrą. Zabiłeś ją!!!
-Że była moją ofiarą?- Odpowiedziały mi jego tężejące rysy.-
I taki teatrzyk o jedno puste ciało?!
Trzy strzały, mój jęk oraz jego żółte, psie oczy i kły.
-Trzeba było tak od razu, kundlu…!
-Mój popieprzony brat nie dał sobie z wami rady! Dał się
pokroić zwykłej wampirzycy!
Olśniło mnie.
-Jesteś bratem tego całego Scotta!
-Brawo! Sean Richard Johnson, starszy brat tego palanta, co
teraz jest w kawałkach na śmietniku…!
-A propos- on dał się pociachać… To nie było zwykłe krojenie
mięsa.- Spojrzał na mnie tymi swoimi psimi gałami.- Sorry, kontynuuj.
-Planowaliśmy zemstę od trzech lat. A bardziej ja
planowałem, on się bawił na imprezach. Jedyną pożyteczną rzeczą, jaką zrobił,
było to, że znalazł pannę Gilbert i nie musieliśmy jechać na to wasze zadupie.
Mystic Falls, tak? I nareszcie nadszedł czas- zrobię to samo, co ty zrobiłeś
mnie i mojej rodzinie! Pozbędę się ważnej dla ciebie osoby!- wrzeszczał,
podchodząc do Eleny. Podniósł krzesło jednym ruchem ręki i wystawił kły.-Jedno
ugryzienie wilkołaka i po twojej słodkiej wampirzycy! Nie macie co liczyć na
Klausa- przewidziałem to, jest w Rumunii, załatwia sprawy swojego kuzyna,
Draculi.- Zaśmiał się.- Pożegnaj się, ślicznotko- szepnął Elenie do ucha i już
miał ją ugryźć, gdy dobiegłem tam w wampirzym tempie i wyrwałem mu serce.
-Chodź – powiedziałem i rozwiązałem błyskawicznie
Gilbertównę.- Spadamy stąd…!- stwierdziłem i rzuciłem zapalniczkę w stronę
ciała tego kundla- zapaliło się natychmiastowo.
**
Gdy byliśmy już w apartamencie Eleny i pozbyliśmy się
wszystkich drewnianych pocisków, kul i tym podobnych rzeczy ze swoich ciał,
podałem Gilbertównie woreczek z krwią i sam wziąłem jeden, siadając obok niej
na sofie.
-Damon…- zaczęła dziewczyna, patrząc na mnie.
-Hmm?
-Dziękuję… I przepraszam…
-Za co?- zapytałem zdezorientowany.
-Za to, że cię nie posłuchałam… Miałeś rację, co do tego
gościa…
Już miałem odpowiedzieć, gdy weszła mi w słowo.
-Tylko nie mów „A nie mówiłem”, proszę.
-Nie powiem tego.- Spojrzała na mnie zdziwiona.- Powiem: „Ja
zawsze mam rację”, kochanie.
Nachyliła się i mnie pocałowała.
-Kocham cię, Damon.
-Emocje wróciły?- zaśmiałem się.
-Tak, panie Salvatore- uśmiechnęła się szczerze.
-Cieszę się, panienko Gilbert…- oświadczyłem.- Ja ciebie też,
Eleno…- szepnąłem i pocałowałem ją w czoło.
ode mnie:
Proszę o komentowanie :* Buziaki <3
O jestem pierwsza ;D Delena <3 haha fajnie się czyta i w ogóle zarąbiście i nie wiem co mam jeszcze powiedzie oprócz tego ze chce następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńHuh :D A fienc jestem 2 <3 ;D Kocham teksty Damona, powinnaś pisać scenariusze do tvd, a nie na blogspocie się marnujesz xd Rozdział wspaniały, a odnośnie szablonu postanowiłam przybyć ci z odsieczą. Napisz do mnie na GG 47697391 albo maila SzklankaMleka98@interia.pl
OdpowiedzUsuń:D Czekam na nn i zapraszam do mnie na kolejny rozdział :D
http://the-originals-always-and-forever.blogspot.com
Będzie dużo Klaroline ;D
A ja 3 ! buahahahahahha! :D (tak, mam głupawkę, wiem ;* )
OdpowiedzUsuńach ta nasza Delena <333 zajebiście się czyta Twoje opowiadanie, i mam nadzieje, że dobrze o tym wiesz :P
tylko mogłabyś częściej dodawać notki :D
czekam na nn :D
i zapraszam do mnie :D
http://life-is-brutal-and-u-know-it.blogspot.com/2013/08/rozdzia-xii-killhim.html
Hej ;D chciałam zaprosić do nowego spisu blogów o tvd i TO mam nadzieję, że dołączysz :)
OdpowiedzUsuńhttp://katalog-to-tvd.blogspot.com/
Bardzo podoba mi się to opowiadanie. Czekam na kolejne rozdziały! Teksty Damona są bezcenne <3
OdpowiedzUsuńChciałam jeszcze zaprosić na nowopowstały blog o Klaroline. Napisałam dopiero prolog, a nie jestem wprawioną pisarką. Liczę na twoją opinię i może jakąś radę :)
http://klaus-caroline-always.blogspot.com/
Chciałam zaprosić do mnie na 1 rozdział. A oto coś na zachętę:
OdpowiedzUsuń- Dwa razy whisky – rzucił Marcel do kelnera.
- Właśnie wychodziłem – dodał Mikaelson mierząc „towarzysza” wzrokiem. Przez chwilę zastanawiał się co tamten knuję, jednak potem doszedł do wniosku, iż zwyczajnie go to nie obchodzi.
- Nie możemy porozmawiać? Jak dawni przyjaciele? – uśmiechnął się „władca” Nowego Orleanu.
- Proszę bardzo Marcel, o czym chcesz mówić? – usiadł i odparł ze sztuczną uprzejmością.
- Jak ci się żyło, przez te lata? Krew, zabawa – zaczął, lecz ściszył ton i uniósł brwi w znaczącym geście – kobiety?
- Wspaniale. Tak, tak i nie – prychnął odbierając z rąk młodego chłopaka trunek. Prędko opróżnił szklankę ze złotawego napoju – A teraz jeśli pozwolisz, mam pewną sprawę do załatwienia. – zakończył i odszedł zostawiając wściekłego mulata samemu sobie.
- Cholerna hybryda, musisz mieć jakąś słabość – syknął sam do siebie i również zniknął w wampirzym tempie.
http://klaus-caroline-always.blogspot.com/