Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Wiem, wiem. Nie było mnie tu od października, ale nowa szkoła dała sie we znaki.
A poza tym moja wena była chyba w jakimś zakładzie psychiatrycznym na terapii i nie mogłam z niej skorzystac.
Ale nie proszę o wybaczenie, bo też uwazam to, za prawie niewybaczalne.
No, więc- zapraszam:)
I przepraszam ponownie.
Czytajcie więc:
Elena:
Wyjrzałam przez małe okienko w samolocie. Żegnaj, słoneczna
Kalifornio.
Ja i Damon właśnie wracamy z miesięcznego pobytu w tym
pięknym stanie. Choć zbytnio go nie zobaczyłam. Przez prawie cały czerwiec
podziwiałam sufit w sypialni domu na plaży, który wynajął Damon. Taaak ;)
Nachyliłam się i pocałowałam bruneta
-A to za co?- zapytał z uśmiechem.
-Za to, że tu jesteś, moja ty dzika bestio- szepnęłam,
zagryzając dolną wargę, i spojrzałam na niego znacząco.
-Opanuj pożądanie, słońce. Za duża publiczność.
-Heh… Kocham cię- powiedziałam, śmiejąc się, oparłam głowę
na ramieniu Salvatore’a i po chwili wpadłam w objęcia Morfeusza.
-Halo?!- zawołałam.
Byłam sama w jakimś… Korytarzu? Tak,
można to tak nazwać. Ściany pomieszczenia były zrobione z luster. Na jego końcu
migało jasne światełko.
Zobaczyłam wyłaniającą
się ze światła postać, zmierzającą w moją stronę. Gdy zbliżyła się do mnie,
ujrzałam ją dokładnie. Była to przepiękna kobieta średnim wieku. Jej błękitne
oczy błyszczały dobrem i dokładnie badały moją osobę, a ciemne loki spadały
kaskadami na ramiona. Ubrana była w dziewiętnastowieczną granatową suknię.
Coś zaświtało w mojej
głowie. Znam ten wzrok.
-Pani Salvatore…
-Tak, zgadza się. Miło
mi cię poznać, Eleno.- Kobieta posłała mi ciepły uśmiech.
-Dokładnie tak sobie
panią wyobrażałam. Już wiem, po kim Damon ma te oczy…
-Och, tak…-
Uśmiechnęła się przyjaźnie.- Mówiąc o moich synach… Wiesz, że zmarłam, gdy byli
jeszcze dziećmi- Skinęłam głową.- I wiesz też, że obaj bardzo to przeżyli. Szczególnie
Damon. Nigdy nie miał dobrych stosunków z Giuseppe, moim mężem. Zawsze byłam
przy moich synach. Przeżywałam z każdym z osobna ich miłość do… Panny Pierce…-
Nazwisko Katherine wypowiedziała z obrzydzeniem.- Damon przeżył to bardziej.
Przecież Katherine nigdy go nie kochała. Później byłam ze Stefanem, kiedy miał
załamanie. Wtedy, dzięki Bogu, pojawiła się Lexi. Chwała jej za to. A serce
pękało mi za każdym razem, gdy widziałam Damona, który topił ból po tamtej egoistycznej kobiecie, zabijając niewinne
osoby. I wtedy pojawiłaś się ty.- Uśmiechnęła się do mnie ciepło.- Widziałam,
jak Damon na ciebie patrzy, Eleno. Pokochał cię od razu, dziecko. I dobrze się
złożyło, że to właśnie z nim jesteś- Wytrzeszczyłam oczy. Nie spodziewałam się
takiego wyznania.- On przeżył dużo więcej niż Stefan. Stefanowi więcej rzeczy
przychodziło łatwo. A Damon potrzebuje tego ciepła, które od ciebie bije. Nie
miał nikogo po mojej śmierci, bo przecież Katherine to Katherine. Nie było
momentu, w którym nie chciałam wydrapać jej oczu, za to, co robiła moim
dzieciom. Dobrze wybrałaś, moja droga. Serce Stefana już się goi, więc się nie
przejmuj. Pamiętaj, Damon potrzebuje trochę dobra, a ty jesteś wspaniałą osobą,
dziecko. Wytrwaj przy nim, Eleno.
Nagle ciało pani
Salvatore zaczęło się rozmywać, a po chwili zamieniło się w setki białych
płatków róż, które poczęły wirować wokół mnie.
Otworzyłam oczy i podniosłam gwałtownie głowę- siedziałam na
fotelu w samolocie, obok Damona. No tak, wracamy do domu.
Zerknęłam nieświadomie na swoje kolana- leżał tam biały
płatek róży.
Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. Wow.
-Co jest?- zapytał zdezorientowany Damon, patrząc na mnie
badawczo.
-Nic. Zupełnie nic.
***
Po dwóch godzinach byliśmy w Mystic Falls. W drodze do
pensjonatu, Damon zaczął mi przypominać nasze przeżycia z Kalifornii.
-Bardzo chętnie to powtórzę…- szepnęłam mu na ucho, gdy
wchodziliśmy na teren posiadłości Salvatore’ów.
Wparowaliśmy do domu, śmiejąc się jak najęci. Nagle
zobaczyliśmy, że na środku holu stoi jakaś dziewczyna w ręczniku i patrzy na
nas z przerażeniem.
- Déjà vu.
Serio? Kolejna psiapsiółka Stefci?- mruknął Damon.
-Eeeemmm…- zaczęła dziewczyna.- Wy to pewnie Lena i Damon!
Stefan tyle mi o was opowiadał…!
-Jestem ELENA- wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-Oooouuuu…
-A ty to kto?- zapytał z pogardą Salvatore.
-No właśnie. Mam na imię Roxanne, ale mówcie mi Roxy. Jestem
dziewczyną Stefana.
Damon zaczął się krztusic.
-Słońce…?- zapytałam ostrożnie.- Co jest?
-Stefcio w końcu znalazł sobie pełnoprawną dziewczynę…!-
Brunet wybuchnął śmiechem.
-Pełnoprawną?- dopytywałam.
-Taką, o którą nie będzie musiał się ze mną bić.
-Ha ha ha, ubawiłem się jak nigdy, Damon.- W korytarzu
pojawił się Stefan.- Witaj, Eleno- powiedział poważnie.- Poznaliście już Roxy,
jak widzę?
-Taaa…- mruknął Damon.
-Gdy wyjechaliście, pojechałem do Chicago i przeżyłem małe
załamanie.
-Odezwała się mania rozpruwacza, co?- zaśmiał się Damon.
Zgromiłam go wzrokiem.
-Wtedy Roxy pomogła mi
znowu przerzucić się na zwierzęta.
-Pff… Kolejny wampir pod dachem, ganiający wiewiórki. A ja
już miałem nadzieję na jakąś przekąskę po podróży- prychnął i skierował się w
głąb domu.
-Przepraszam cię za niego, Roxy- zwróciłam się do
dziewczyny. Stefan objął ją w pasie.- Damon, SKARBIE, czekaj!- zawołałam za nim
i ruszyłam w jego stronę. Nalewał sobie Bourbona. Podstawiłam mu drugą
szklankę.- Mnie też nalej.
-Co on ma z tym „x” w imionach?- mruknął mój ukochany.-
Najpierw Lexi, teraz ta… Jak jej tam?
-Roxy- podsunęłam.
-Możliwe… Obie równie irytujące.
-Przesadzasz, Damon. Wydaje się być sympatyczna.- Kogo ja okłamuję, pomyślałam.
-Pewnie. Wmawiaj sobie.- Wypił zawartość swojej szklanki,
odstawił ją i dodał: Zmywam się. Idziesz ze mną?
-Zaraz przyjdę.
-Ok. Poczekam na ciebie.- Pocałował mnie w policzek, zabrał
bagaże i ruszył do sypialni.
Spojrzałam na Stefana i Roxy. Zapanowała niezręczna cisza.
-To może ja… Pójdę się ubrać!- stwierdziła Roxy i zniknęła w
wampirzym tempie.
-Cieszę się, że…- zaczęłam.
-Nie dołuję się? Nie cierpię? Nie topię się w kieliszku?-
przerwał mi Stefan, składając ręce na piersi.- Uwierz. Na początku tak właśnie
było. Więc Caroline wykopała mnie do Chicago. Tam odezwał się rozpruwacz.
Pojawiła się Roxy i mi pomogła. Więc, proszę, nie myśl, że było mi łatwo,
Eleno.
Zatkało mnie. Zabrzmiał trochę jak Damon.
-Chcę ci tylko powiedzieć, że dopinguję ciebie i Roxy. To
wszystko, Stefanie- powiedziałam, odwróciłam się na pięcie i poszłam do Damona.
Caroline:
-Klaus! Proszę cię! Tylko spróbuj!- prosiłam Mikaelsona,
zbiegając za nim po marmurowych schodach w jego rezydencji.
-Mówiłem ci już, Caroline- mówił z tą swoją nonszalancją.-
Jeśli już to AB Rh+.
Od miesiąca próbowałam przekonać Klausa na krew z torebki.
Ciągle powtarzał, że jeżeli w ogóle, to tylko grupa AB Rh+, „bo to jego
ulubiona”.
Tak, oczywiście. Bo zawsze sprawdzał jaką krew ma jego
ofiara.
-Klaus, proszę- próbowałam po raz kolejny, zagradzając mu
drogę i podając woreczek krwi.- Dla mnie…?
-Wy, kobiety…- mruknął z tym swoim akcentem, biorąc ode mnie
woreczek.
-Dziękuję, panie Mikaelson.- Zarzuciłam mu ręce na szyję i
pocałowałam. Gdy chciałam się od niego odsunąć, przytrzymał mnie.
-O nie, my sweetheart, teraz musisz mi wynagrodzić tą
męczarnię z woreczkami krwi- zaśmiał się.
-Twe życzenie jest dla mnie rozkazem- szepnęłam mu do ucha i
ruszyłam po schodach do sypialni.
Bonnie:
-Hej, Roxy. Co tam? Oddzwoń.- Nagrywałam się na sekretarkę
nowej dziewczyny Stefana. Jest całkiem fajna. Lubię ją.
Odłożyłam telefon i powróciłam do sprzątania „lekko”
podartej pościeli, którą ja i Jeremy zużyliśmy ostatniej nocy. Tiaaa…
Elena chyba by mnie zamordowała, gdyby dowiedziała się, ze
mieszkam z jej młodszym bratem.
No właśnie- Elena i Damon powinni niedługo wrócić z
Kalifornii. Nie widziałyśmy się tak długo…!
-Bonnie? - Do pokoju wszedł Jeremy w samych spodniach i ręcznikiem
przerzuconym przez ramię.- Odzywała się do ciebie Roxy? Stefan dzwonił, ale nie
zdążyłem odebrać… Bonnie?
-Yyyy… Tak?- zapytałam zdezorientowana. Jeremy coś mówił,
ale ja miałam ochotę rzucić się na niego tu i teraz.- O co chodzi?
-Pytałem, czy rozmawiałaś z Roxy?
-Nie. To znaczy… Nie. Mam inne sprawy na głowie.
-Na przykład…?- zaśmiał się Gilbert.
-Na przykład takie- szepnęłam i zaczęłam go całować. Nagle
zadzwonił mój telefon. Jęknęłam.- Kto u licha…? Roxy?- odebrałam.- No hej, co
tam?
-Bonnie! Wpadniecie z Jeremym? Wrócili! ELENA i Damon! On
jest jakiś dziwny, też tak uważasz? I w ogóle muszę z Tobą…!
-Naprawdę?!
-Tak, ale…
-Niedługo będziemy. Do zobaczenia.- Rozłączyłam się.- Już
przyjechali! Chodź!
-Ugh…!- jęknął Jeremy.- Później. Nie uciekną, Bon. Nie martw
się.- Teraz to on zaczął mnie całować.
-Niech ci będzie…- odpowiedziałam, między pocałunkami.
Damon:
Elena weszła do naszej sypialni.
-Więc…?- zaczęła.- Gdzie idziemy?
-A jak myślisz? Gdzie może się wybierać Damon Salvatore?
Chodź.- Wziąłem ją za rękę i wyszliśmy z domu.
Pięć minut później wchodziliśmy do Grilla.
-Bourbon- powiedziałem, gdy usiedliśmy przy barze.
-Razy dwa!- dodała Elena.
-Serio?- zapytałem zdziwiony.- Nie znosisz whisky.
-Miałeś rację.- Uniosłem brwi.- Co do Roxy. Jest troszkę
dziwna.
- Przesadzasz. Wydaje się być sympatyczna- zacytowałem moją
ukochaną.
-Ej! Nawet ja mam prawo do błędu, Damon!
Zacząłem się śmiać. Kelnerka przyniosła nam szklanki. Elena
wypiła zawartość swojej nim zdążyłem mrugnąć.
-Jeszcze raz!- zawołała do kelnerki.
-Zaskakujesz mnie, słońce- powiedziałem, pijąc whisky.
-Wiele o mnie nie wiesz, Damon- oświadczyła, zeskakując ze
stołka.
-Gdzie się wybierasz?
-Nigdy nie umiałam grac w bilarda. Chodź, nauczysz mnie.
-Więc chodźmy, moja ulubiona, seksowna uczennico-
oświadczyłem i, zabierając nasz alkohol, ruszyłem za Eleną do stołu
bilardowego.
Caroline:
Nagle mój telefon zaczął dzwonić.
-Ugh…! Kogo diabli niosą…?!- jęknęłam i z niechęcią
odkleiłam się od Klausa, sięgając po telefon.- Halo?
-Hej, Caroline!
-Cześc, Roxy. Co tam?
-Więc… Przyjechał Damon z Eleną i może wpadniecie?
-Serio?! Ojej! Jasne!
Pa!- rozłączyłam się.- Elena wróciła!
Wstawaj!- pisnęłam i zaczęłam się ubierać.
-Caroline, skarbie, proszę cię… Wiesz przecież, że Salvatore’owie
niezbyt mnie tolerują po tym incydencie w Nowym Jorku...
-Przesadzasz! Oni nigdy cię nie tolerowali…!- Klaus uniósł
brwi.- Boże, jaka ja jestem głupia…!- pacnęłam się w czoło.- Ale Stefan cię
toleruje! Czemu mówisz, że Salvatore’owie cię…?
-Mówiąc Salvatore’owie, miałem na myśli Elenę i Damona.
-Oouu… Ok… Chodź już! No, wstawaj!
Klaus wstał z łóżka leniwym krokiem i ruszył ku drzwiom.
-Co ty robisz?- Byłam zdezorientowana. Gdzie on się
wybierał? Był nagi!
-Prosiłaś bym wstał i poszedł z Tobą do Salvatore’ów, więc…
-Najpierw coś ubierz. Takie widoki chcę zatrzymać tylko dla
siebie.- Zagryzłam dolną wargę.
Klaus się zaśmiał.
Elena:
Przez następne dwie godziny Damon próbował nauczyć mnie jak
dokładnie gra się w bilard. Niestety, nie udało mu się. Albo przygniatałam
sobie palce kulami, albo uderzałam kijem w nos.
-Elena…!- syknął Damon, gdy kolejny raz chybiłam o
trzydzieści centymetrów. Upił łyk whisky i stanął za mną.- Musisz uderzyć kijem
w środek tej kuli…!
-Bardzo śmieszne- sarknęłam, udając naburmuszoną.
Damon objął mnie w pasie jedną ręką, a drugą nakierowywał
moje ramię z kijem.
-Musisz się pochylić i …- mruczał do mi do ucha,
przejeżdżając dłonią po moim biodrze. Przeszył mnie dreszcz podniecenia.
-Wiesz, że tak się nie nauczę, prawda?- oświadczyłam,
przerywając mu.
-Ale o co ci chodzi?- Damon udawał zdezorientowanego.
-Kiedy mnie tak dotykasz…
-Twój wybór.- Zaczął się ode mnie odsuwać, jednak ja
złapałam go za T-shirt i przyciągnęłam z powrotem do siebie.
-Nie powiedziałam, że masz przestać- szepnęłam i zaczęłam go
całować. Objął mnie w pasie i posadził na stole bilardowym.
-Przepraszam państwa bardzo, ale…
Odsunęłam się szybko od Damona- przed nami stała drobna
blondynka w koszulce Mystic Grill i fartuchu.
-Czy mogliby państwo…?
-Pewnie, już nas nie ma- odparł rezolutnie Damon, rzucił na
stół bilardowy sto dolarów i skierował się do wyjścia, ciągnąc mnie za rękę.
Gdy znaleźliśmy się jakieś dwadzieścia metrów od Grilla,
zaczęliśmy się śmiać. Po raz kolejny tego dnia.
-Widziałeś jej minę?!- pytałam, dusząc się do śmiechu.-
Szczerze, to ja zapomniałam, że są tam
jeszcze jacyś ludzie.
-Wyobraź sobie, co by zrobiła, gdybyśmy przeszli do
następnego etapu.
I kolejna fala śmiechu.
Weszliśmy do lasu prowadzącego do willi Salvatore’ów. Słońce
chowało się za horyzontem. Było tak pięknie.
Nagle się zatrzymałam. Damon odwrócił się zdezorientowany w
moją stronę. Przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam całować. Salvatore przyparł
mnie do najbliższego drzewa i zaczął pozbywać moich ubrań.
Gorący, wampirzy seks w lesie- tego mi było trzeba.
Damon:
Po paru godzinach niewygodnych liści i gałęzi postanowiliśmy
przenieść się do domu.
W wampirzym tempie założyliśmy resztki naszych ubrań i
znaleźliśmy się kilkanaście metrów przed drzwiami domu.
Całując się wparowaliśmy do środka. Gdy mieliśmy zamiar
skierowania się do sypialni, usłyszeliśmy:
-Niespodzianka!
Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. W naszym salonie
siedział Stefan, Blondi, Klaus i reszta tego tałatajstwa.
Zaczęliśmy w pośpiechu
doprowadzać się do porządku. Elena mocowała się z suwakiem mojej kurtki, a ja
poprawiłem koszulkę i wyjąłem prędko liście z włosów mojej dziewczyny.
Wszyscy patrzyli na nas zaskoczeni.
-Elena! Jak ja tęskniłam!- pisnęła Caroline, ratując mnie i Elenę
z opresji, i rzuciła się na szyję pannie Gilbert.
-Tak, ja też…!- odpowiedziała zmieszana Elena, obejmując
blondynkę.
-Elena, chodź do mnie!- Bennettówna odciągnęła Caroline od
Eleny i sama ją przytuliła.
Skierowałem się do barku, zostawiając resztę z tyłu.
-Elena!- usłyszeliśmy. Do domu weszli… Co?! Oni razem?!
Wcześniej tego nie zauważyłem!
Do domu wszedł Donovan i Rebekah. Matt i Elena właśnie się
witali, a Pierwotna podeszła do mnie.
-Witaj, Damon. Miło was widzieć.
Zamurowało mnie.
-Taa, a ciebie niezbyt miło, Barbie Klaus- mruknąłem,
upijając łyk ze szklanki, i wróciłem do reszty.
-No, opowiadajcie! Jak było?- wykrzyknęła Forbes.
Elena zaczęła wymyślać coś o pięknym oceanie, codziennym
błogim lenistwie na plaży i takich tam.
-Pewnie…- mruknąłem.- Było błogo, ale nie na plaży.-
Uśmiechnąłem się do siebie i poszedłem uzupełnić szklankę Bourbonem.
Bonnie:
-Jasne, a ty wymyśliłbyś coś lepszego- usłyszałam. Ja i
Jeremy spojrzeliśmy po sobie.
-ALARIC?!- krzyknęłam.
Saltzman stał oparty o framugę drzwi wejściowych.
-Ric tu jest?!- wrzasnął Damon.
-Przekażcie mu, żeby nie był taki pewny siebie.- Spojrzał
znacząco na Damona.- I jeszcze to, że jest kretynem.- Alaric się zaśmiał.
-Co on o mnie mówi?- jęknął starszy z braci Salvatore.
-Mówi, że jesteś palantem- zaśmiał się Jeremy.
-Dzięki, stary. Gdziekolwiek jesteś- powiedział smutno
Damon, upijając łyk whisky.
Nagle mnie oświeciło.
-Wiem! Widziałam takie zaklęcie!
-Ale jakie?- zapytała zdezorientowana Elena.
-Zobaczycie- odpowiedziałam podekscytowana, przymknęłam
powieki i zaczęłam recytować zaklęcie.- Inaccessum bonos redis, vos postulo
ad alios. Venite,
venite, et calefaciebat cordibus.
Revelamini alios iubeo!- szeptałam.
Zapanowała
cisza. Otworzyłam oczy. Alaric nadal tu był.
-Chryste…-
szepnął Damon, a szklanka, którą trzymał w ręku spadła na podłogę i zamieniła
się w drobne odłamki.
Damon:
-
Ric!!!!- zawołałem i ruszyłem do przyjaciela. Uścisnąłem go, lecz nie poczułem
jego ciała.-Jesteś tylko duchem, prawda?- zapytałem, przygnębiony.
-Yep.
Tak dobrze to nie ma.- Zaśmiał się.- Dobrze cię widzieć, Damon.
-Tak.
Ciebie też- odparłem z uśmiechem, nadal niedowierzając.
- Czy ja ci nie
mówiłam, Jer, abyś mu przekazał, że ma zakaz szlajania się z tą blondyną?-
usłyszeliśmy kolejny głos.
W korytarzu
pojawiła się ta… No, siostra Donovana… Jak jej…? O! Vicky! Tak, Vicky!
-Vic!- Ucieszył się
nasz rozgrywający.
-Nie podlizuj się,
Matty. Słyszałeś- oświadczyła pewnym siebie głosem.
-Vicky Donovan.
Dużo o tobie słyszałam- Rebekah wstała z kolan Matta i leniwym krokiem podeszła
do ducha Vicky.- Szkoda, że wcześniej się nie poznałyśmy.
-Taa, ja ciebie
poznałam, Mikaelson- syknęła, lustrując Rebekę wzrokiem.
Usiadłem z wrażenia, gdy zdałem sobie sprawę, że na serio
rozmawiałem z Saltzmanem.
-Witaj, Damonie.
Prawie zleciałem z fotela. Obok mnie siedziała…
-Rose?!- kobieta uśmiechnęła się do mnie.- Mówią prawdę o
tej drugiej stronie. Nadal jesteś tak seksowna jak przedtem- zaśmiałem się i
spojrzałem na Elenę. Popatrzyła na mnie z przekąsem i posłała uśmiech, po czym
wróciła do gawędzenia z Alarikiem.- Dobrze cię widzieć. Po takim czasie…
-Ciebie również… Zdobyłeś tę dziewczynę. Tak trzymaj. Liczę
na was, Damon. Nie zawiedź mnie i przytrzymaj ją przy sobie.
-Nie zamierzam jej puszczać. Uwierz mi, Rose- mówiłem,
wpatrując się w Elenę. Nieświadomie odwróciłem głowę w stronę drzwi.- Nie!! A
ty tu czego?!!?!?
W korytarzu stała Lexi. Tylko jej tu brakowało.
-Lexi! – krzyknął mój braciszek i zerwał się z sofy.- Wreszcie!
Myślałem, że się nie doczekam!
-To się doczekałeś, Salvatore.
-Przyniosłam zapasy!- Do salonu powróciła dziewczyna Stefcia
z kartonem wina z naszej piwnicy.
-Roxy, poznajcie się. To jest…
-Lex?!- Dziewczyna prawie upuściła karton.
-Roxanne! Kiedy to było ostatni raz? Lata 20., 30.?
-Nowy Jork, 1927 rok. Precyzyjniej.
-Nie!- jęknąłem.- Ty też znasz blondynę, nowa?!
-Dla twojej świadomości, Salvatore- prychnęła Lexi.- To ja
przerzuciłam Roxy na zwierzęta.
-Spokojnie, Damon- Elena podeszła i wtuliła się we mnie.-
Tylko bez agresji mi tu.
-Jak miałbym zaatakować ducha?- podpuszczałem Lexi.
Zacisnęła szczęki i pięści.
-Kto ma ochotę na kolejną porcję alkoholu?!- zawołała Elena,
czując napiętą atmosferę.
-Polejcie!- zawołał ktoś, jednak nie zwróciłem uwagi,
kto. Usiadłem obok Alarica, sadzając
sobie ukochaną na kolanach i ciesząc się z obecności przyjaciela.
Narracja trzecio osobowa:
Kilkanaście osób siedziało w ogromnym salonie pięknego domu.
Popijali alkohol, ciesząc się swoją obecnością. Wyglądali jak zwykła paczka
przyjaciół, którzy spotkali się po długim czasie.
I chociaż niektórzy z nich naprawdę nie przepadają za sobą
nawzajem, tego dnia odpuścili sobie kłótnie i nieprzyjemności. To był przecież
pierwszy dzień od tak dawna, gdy mogli nacieszyć się swoją obecnością.
Wiedzieli jednak, że niedługo dzień się skończy i część z
nich będzie zmuszona wrócić na drugą stronę. Oczywiście będą często starali się
powtarzać te spotkania, ale póki co poprzysięgli pamiętać o sobie zawsze.
Zawsze i na zawsze.
THE END.